Wojtek usłyszał dziwne odgłosy, dobiegające z zewnątrz. Pokrzykiwania i charczenia raz po raz przerywały ciszę, panującą na osiedlu domków jednorodzinnych. Odkąd zamieszkał z dziadkami, był zmuszony zwracać baczną uwagę na to, co działo się wokół. W końcu to byli blisko osiemdziesięcioletni staruszkowie i czuł się odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo. Zaniepokojony wyszedł na balkon, widok, jaki ukazał się jego oczom, zupełnie wytrącił go z równowagi. Zawrócił do pokoju i zza firanki obserwował, co działo się za oknem. A działo się, oj działo…
Było ciemno, rzadko rozmieszczone latarnie rzucały nikłe światło na pogrążony we śnie park. Nie mogła złapać tchu, przebiegła już dobrych kilkaset metrów. Jej botki ślizgały się na oblodzonej alejce, bała się, że w końcu upadnie. Wysokie obcasy nie ułatwiały ucieczki. Jeszcze te przeklęte siatki wybijały ją z rytmu, obijając się o kolana. Słyszała zbliżające się odgłosy napastnika. Nie biegł szybko, ale nieustannie zmniejszał dzielący ich dystans. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że zabraknie jej stu metrów, by dobiec do końca alejki.
Gdy wyszła zza rogu osiedlowego sklepu, dojrzała blok, w którym mieszkała. Automatycznie zwolniła kroku. Najchętniej obrałaby inny kierunek, ale wiedziała, że ucieczką tylko pogorszyłaby sytuację. Weszła na klatkę schodową, ostrożnie zdjęła plecak, wyjęła z niego klucze, uważając, by nie narobić niepotrzebnego hałasu, potem ściągnęła buty i bezszelestnie zaczęła wspinać się na drugie piętro. Zatrzymała się na półpiętrze, wzięła głęboki oddech, by uspokoić rozdygotane serce. Splotła drżące palce dłoni, w których kurczowo zaciskała klucze. Za nic nie chciała ich wypuścić, bała się, że metaliczny dźwięk, mógłby wszystko zepsuć. Podeszła do drzwi i niczym włamywacz ostrożnie włożyła klucz i przekręciła go w zamku bez najmniejszego chrobotu. Bezgłośne otwieranie drzwi opanowała do perfekcji, ale to nie gwarantowało jeszcze sukcesu. Wślizgnęła się do ciemnego przedpokoju, uważając, by nie potknąć się o rozrzucone buty, czy też dziurawy chodnik. Zerknęła przez uchylone drzwi sypialni. Była pusta. Podeszła na palcach pod łazienkę i wstrzymała oddech. Było cicho. Do sprawdzenia pozostała jeszcze kuchnia i duży pokój. Wszędzie jednak panowała cisza, znikąd nie dobiegały odgłosy chrapania. Cisza była dla niej najpiękniejszym dźwiękiem. Stała przez chwilę, delektując się nią. Przecież już za chwilę mogła przemienić się w krzyk, jęk, płacz, odgłos tłuczonych talerzy, plask skórzanego pasa czy też huk spadających mebli. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na bezczynność. Rozglądnęła się ponownie po mieszkaniu, próbując ogarnąć wzrokiem cały rozgardiasz, jaki pozostawiła po sobie miniona noc. Ta i poprzednie, których ślady wciąż można było dostrzec. Pośpiesznie zaczęła porządkować pomieszczenia. Najpierw trzeba posprzątać kuchnię, tam najpewniej będzie pierwsza kontrola, potem łazienka i pokoje. Stop. Pierwszy przedpokój!
Świdrujący, nieprzyjazny dźwięk ponownie rozdarł ciszę, powodując bolesne pulsowanie w skroniach. Jadwiga obawiała się, że znów pochwyci ją w szpony kolejny atak migreny. Jazgot przycichł na chwilę, by ze zdwojoną siłą zawarczeć ponownie. To było nie do wytrzymania. Kobieta schowała się w najdalszy kąt swego jednopokojowego mieszkanka, wtulając głowę między poduszki, ale i to nie przyniosło ukojenia. „Zaraz zacznę wyć” – pomyślała ze złością. Zazwyczaj w takich chwilach brała laskę i wychodziła na spacer. Jednak sylwestrowy wieczór nie był dobrym pomysłem na przechadzkę. Zewsząd rozlegały się wystrzały fajerwerków, było zbyt niebezpiecznie.