Usiłowałam skupić się na zadaniu z fizyki, ale wojna tocząca się nad moją głową, uniemożliwiała przepływ myśli.
- Kto to widział, żeby dziecku kupować tyle butów i to takich drogich – zrzędziła ciotko-babka. – W moich czasach cały rok się w jednej parze chodziło. I to tylko do szkoły i do kościoła, po podwórku na bosaka się biegało. A wy macie całą stertę. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie kupić dodatkową szafkę.
- Teraz są inne czasy. Nikt bez butów nie chodzi – mama usiłowała się bronić. – A o komodę niech się ciocia nie boi, za swoje kupię.
- Jakie za swoje? Jakie ty masz pieniądze? – obruszyła się starsza kobieta. – Przecież związać koniec z końcem nie możesz. Znowu jaki kredyt weźmiesz? Mało ci jeszcze długów?
- To nie cioci interes.
- Jak nie mój? Co chwilę pożyczam ci pieniądze, bo do końca miesiąca nie możesz dociągnąć.
- Ciocia doskonale wie, że nie dostaję alimentów – mama uderzyła w łzawy ton.
- Trzeba się było nie puszczać, porządnego chłopa znaleźć, a nie takiego fircyka. Przyleciał, wziął swoje, długów narobił i poleciał do kolejnej naiwnej – ciotko-babka złapała starą melodię. Temat naszego życia, nieudanych wyborów mojej matki i kiepskiej sytuacji finansowej był wałkowany nieustannie. Jak się jej nie znudzi to ciągłe dogryzanie…
Odkąd drogi rodziców się na dobre rozeszły, a ja z mamą wprowadziłyśmy się do mieszkania ciotki, życie stało się nieznośne. Ciotko-babka była siostrą mojej, nieżyjącej już, babci. Babcia Amelia zawsze była moją ostoją. To u niej mogłam znaleźć azyl, gdy rodzice się awanturowali. To ona miała dla mnie czas i kojące słowa. Teraz gdy i jej zabrakło w mym życiu, nie miałam dokąd uciec. Ciotka Emilia była wiecznie zrzędzącą, starą panną. Nie była zła, bo, jako jedyna z całej rodziny, przygarnęła nas pod swój dach. Bardzo przejmowała się naszą niewesołą sytuacją, ale zamiast tchnąć w nas siłę i nadzieję w lepsze jutro, nie dawała nam zapomnieć o naszych porażkach, wciąż utyskując i krytykując. Wydawało jej się, że zalewając nas potokiem słów i dobrych rad, spełnia swój obowiązek. Robiła to po to, by uświadomić nam nasze żałosne położenie. Chciała, abyśmy żyły jak pan Bóg przykazał, czyli według reguł ustalonych przez nią samą, kobietę mentalnie pozostającą w średniowieczu. Oczekiwała, że z wdzięczności, bez szemrania podporządkujemy się panującym w domu zasadom. Nie rozumiała, że mamy własne potrzeby i poglądy. Uważała, że jak zapisała matce mieszkanie w zamian za opiekę, to może nas sobie zawłaszczyć. Nie mogłam nawet zaprosić swoich przyjaciół, bo ciotce Emilii wszystko przeszkadzało – hałasy, śmiechy, nawet ubiór moich koleżanek. Miałam już dość takiego życia.
Nagle toczącą się tuż obok słowną przepychankę, przerwał ostry dźwięk telefonu.
- Tak, słucham. – Mama po chwili poszukiwań odebrała telefon. – Dobrze, oczywiście, powtórzymy badania… - Jej głos zaczął drżeć. - Tak, tak… przyjdziemy jutro…
Mama odłożyła komórkę wyraźnie zaniepokojona.
- Co się stało? – zainteresowała się ciotko-babka.
- Marlena musi powtórzyć badania, coś tam się nie zgadza…
- Nie będę robić żadnych badań, nic mi nie jest – odburknęłam.
- Kochanie, dzisiaj nic ci nie jest, ale przedwczoraj zwijałaś się z bólu. W zeszłym tygodniu też bolał cię brzuch. Musimy dowiedzieć się, co się dzieje… Powtórzymy badania moczu i zrobimy USG.
- Nie chcę, jestem zdrowa – protestowałam.
- Marlenko – ciotka Emilia wyglądała na autentycznie przejętą – przecież to o twoje zdrowie chodzi. To pewnie przez te wasze eksperymenty z jedzeniem. – Ciotko-babka ponownie wpadła w oskarżycielski ton. Nie mogła sobie darować.
- Czy ty wreszcie możesz przestać mnie o wszystko obwiniać? – wykrzyknęła zdenerwowana mama, obcierając ręką łzy. Czara goryczy chyba się przelała. – A jak Marlenka ma to samo, co Klara? Pamiętasz, u niej też zaczęło się od bólu brzucha…
W ciotkę Emilię, jakby piorun trafił. Zamarła z przerażeniem malującym się na twarzy. Odzyskawszy zdolność poruszania się, przyłożyła palec do ust i ruchem głowy wskazała mamie na drzwi. Patrzyłam kątem oka, jak obie wychodzą z pokoju. Po chwili doszedł mnie dźwięk zamykania kuchennych drzwi. Wstałam i zakradłam się do przedpokoju, by podsłuchać rozmowę, która najwyraźniej dotyczyła mnie i mojej ewentualnej choroby.
- Boże, Boże… co ja zrobię, jeśli Marlena będzie miała niewydolność nerek tak jak Klara… - panikowała mama. – Przecież to może być jakieś schorzenie genetyczne… One w końcu są kuzynkami.
- Nie histeryzuj, nie przypominam sobie, żeby w naszej rodzinie, ktoś chorował na nerki. Klara mogła odziedziczyć chorobę po przodkach swego ojca – uspokajała mamę rzeczowym tonem ciotka.
- A jeśli to ta sama choroba? Dializy, przeszczep? – lamentowała nadal moja rodzicielka. – Skąd wezmę pieniądze na lekarstwa, lekarzy…
- Nie galopuj, Beatko! Spokojnie. Jutro powtórzycie badania i zobaczymy, co dalej…
Słyszałam, jak ciotka nalewa wodę do czajnika i zapala gaz na kuchence.
- Napijemy się jakiejś uspokajającej herbaty i przeanalizujemy sytuację. – Ciotka była opanowana, zaskoczyła mnie, bo myślałam, że też będzie panikować. – A o pieniądze się nie martw. Przecież Cię nie zostawię Beatko bez pomocy. Razem damy radę. – Oczami wyobraźni widziałam uśmiech ciotki. Jak przestawała zrzędzić, to nawet wydawała się sympatyczna. – W końcu zostałyście mi tylko dwie z najbliższej rodziny…
- My też mamy tylko ciebie ciociu – powiedziała mama łamiącym się głosem. – Dziękuję ci…
- Już dobrze, dobrze… Musimy zapomnieć o tych naszych animozjach. To nie wiele warte bzdety. Zdrowie Marleny jest najważniejsze… Ona i tak wiele przeszła, a jeśli czeka ją jeszcze…
- O Boże, mam nadzieję, że nie…
- Cicho, cicho. Chodź, wypijemy herbatę i pooglądamy jakiś serial. Jutro będziemy się martwić, może nie będzie czym…
Czmychnęłam do pokoju. Mogłam wrócić do lekcji, teraz miałam zagwarantowane zawieszeni broni i upragnioną ciszę…
Okazało się, że mama i ciotka potrafią z sobą normalnie rozmawiać. A to niespodzianka! Mój plan zaczyna przynosić oczekiwane efekty. Jutro dalszy ciąg przedstawienia. Rano muszę pod jakimś pretekstem wyskoczyć z domu, by odebrać fiolkę z moczem od Klary. Wyniki badania, jak się można spodziewać, nie będą idealne.
Te nerki to tak na początek, przecież nie poddam się dializie, żeby mieć chwilę spokoju w domu. Ech, muszę zrobić długą listę tematów zapalnych, by starczyło mi do matury. Przy nieustannych awanturach nie jestem się w stanie uczyć ani żyć.
Co mnie natchnęło do tego swoistego eksperymentu na żywych organizmach?
Ostatnio na kółku humanistycznym rozmawialiśmy o naszych narodowych cechach. Jesteśmy dziwnym społeczeństwem. W czasach pokoju, chyba z nudów, skaczemy sobie do oczu o byle głupstwo. Natomiast, gdy wróg staje u naszych bram, wtedy jednoczymy siły i zapominamy o waśniach. Postanowiłam to przetestować na własnej rodzinie. Jak na razie wyniki wydają się obiecujące. Może powinnam poważnie pomyśleć o studiach na wydziale psychologii. Co wy na to?
***
Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.
"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych.
Zamów książki z dedykacją i autografem