Assign modules on offcanvas module position to make them visible in the sidebar.

0.00 ( 0 głosów )

Zerwałam się z łóżka bladym świtem z przerażającym przeświadczeniem, że zaspałam. Zrobiłam pierwsze kroki i jęknęłam z bólu. Ponownie odezwały się ostrogi, uniemożliwiając normalne chodzenie. Zaraz przejdzie, pocieszałam się, tylko się rozchodzę.

Zabrałam przygotowane ubrania z fotela i doczłapałam się jakoś do drzwi łazienki. Ochlapałam twarz wodą, umyłam zęby, byle jak wklepałam krem, przejechałam tuszem po rzęsach i maznęłam szminką po ustach. Gdy ubierałam bluzę, oczywiście pobrudziłam nieco szminką, trudno! Wciągnęłam spodnie i wyszłam z łazienki. Stopy zaczęły w końcu funkcjonować bez nadmiernego bólu, więc szłam już w miarę płynnie. Stanęłam przed lustrem w przedpokoju. Zamarłam. Na sobie miałam stary powyciągany dres. Był poplamiony po czekoladzie, którą zajadałam się wczoraj, leżąc na kanapie i oglądając jakiś durny turecki serial. Wróciłam do sypialni i siadłam na łóżku. Dotarło do mnie, że nigdzie nie muszę się spieszyć. Nie muszę wcześnie wstawać, nie muszę jeść na chybcika, nie muszę biec do tramwaju, nie muszę siedzieć za biurkiem osiem godzin albo i dłużej. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam, jeszcze bywały chwile, kiedy moja świadomość tkwiła w czasie zaprzeszłym. Wciąż byłam oszołomiona, wciąż nie na swoim miejscu. Ani TU, ani TAM.

TAM, czyli w pracy. W moim drugim domu. Przez 45 lat ten sam budynek, ten sam pokój, nawet fotel (nie pozwoliłam go wymienić, gdy był remont jeden, drugi, trzeci…). Te same nawyki praca, kawa, pogaduchy, wspólny obiad (zastąpiony przez popularny lunch). Te same przedmioty służbowe, rozczłapane czółenka, nieodłączny kalkulator (mimo nowoczesnego komputera), zszywacz, filiżanka do kawy i kubek na zimne napoje, długopis Parkera, kalendarz, rodzinne zdjęcie. Teraz rzeczy z biurka leżały w pudle w małym pokoju. Nierozpakowane. Jakby czekały, że jeszcze wrócą na swoje dawne miejsce. Jeszcze będą przydatne.

EMERYTURA. Słowo klucz, które przez tyle lat brzmiało jak magiczne zaklęcie. Jawiło się jako ziemski raj, nieograniczone niczym wakacje na egzotycznej wyspie z drinkiem w dłoni… Odliczało się lata, miesiące, dni… No, kiedy to już w końcu będzie! Ta upragniona, wyczekana, wypracowana emerytura! Wiązało się z nią tyle planów. Mówiłam sobie, że jak już będę na emeryturze to:

- nareszcie się wyśpię;

- będę miała czas dla wnuków;

- będę podróżować;

- będę chodzić do teatru, kina, na koncerty…

- będę spotykać się z koleżankami;

- będę uprawiać sport, nordic walking czy inne jogi;

- nic mnie nie będzie ograniczać;

- będę mieć tyle czasu…

I co?

Po euforii pierwszych tygodni nie ma już śladu. Ileż można spać? Galerie, centra handlowe już się znudziły. Przecież nie ma po co kupować nowych ciuchów. Miały być wyjazdy, spacery, ćwiczenia, a okazało się, że czeka mnie rundka po lekarzach, bo nagle kręgosłup się zbuntował, migrena nasiliła, a i serce nie domaga. Do tego te ostrogi, które bolą okrutnie.

Po otrzymaniu pierwszej emerytury ręce opadły… To tyle warta jest moja praca, mój wysiłek długoletni? Jakie podróże? Jakie spektakle? Zwiedzanie?

Wnuki podrosły, czasu dla babci nie mają. Potrzebowały kilka lat temu. Teraz? Po co?

Spotkania z koleżankami to też mrzonki. Jedne pracują, inne wnuki bawią, Zosia wyjechała do córki w Niemczech, Maria po udarze ciągle ma rehabilitacje. Kilka znajomych już przeniosło się na tamten świat. Sąsiedzi też albo się powyprowadzali, albo niedołężni, albo poumierali. Coraz mniej nas starych lokatorów w bloku zostało. Jedynie Madejową, z sąsiedniej klatki, od czasu do czasu widuję w przelocie. Ona ciągle gdzieś biegnie, ciągle zajęta. Tylko nie wiem czym, bo przecież na emeryturę przeszła już kilka lat temu.

Siedzę więc sama w czterech ścianach. Czasu mam w nadmiarze. Wskazówki zegara tykają dwa razy wolniej. Dzień podobny do dnia dłuży się niemiłosiernie. Nic mi się nie chce. Brakuje mi energii. Telewizor chodzi cały dzień. Wciągnęłam się w jakieś idiotyczne seriale i programy. Czekam już tylko na niedziele, może zajrzy córka lub syn, na obiad przyjdą wnuki?

Czuję się bezużyteczna, jak te moje rzeczy z biurka, które pokrywa kurz.

Wczoraj byłam w biurze. Na portierni przywitał mnie młody człowiek, który zastąpił Staszka. Nasz stary, niezwykle uprzejmy i obowiązkowy portier raczył opuścić stanowisko pracy bez pozwolenia tylko raz. Zawał zwalił go z nóg, gdy jak co dzień witał pracowników. Nie pomogła szybka interwencja. Zmarł na posterunku dwa tygodnie temu. Byłam na jego pogrzebie. Tylko na takie imprezy religijno-kulturalne ostatnio chodzę. (Ależ sarkastyczna się zrobiłam).

Otóż nowy portier mnie nie znał i nie chciał wpuścić. Z zażenowaniem tłumaczyłam, prosiłam. Nic to nie dało. Gdyby nie Ewa, która wracała z przerwy na papierosa, to bym nie weszła.

- Grażynko! Przyszłaś nas odwiedzić? zawołała ucieszona. Niechże pan wpuści naszą najlepszą księgową!

Zanim jednak pozwolono mi wejść, musiałam się wylegitymować, wypełnić jakieś papiery i otrzymać czasową przepustkę. Czułam się upokorzona. Jednak na tym się nie skończyło. Weszłam na piętro i zdębiałam. Zamiast korytarza z mnóstwem drzwi do pokoi zobaczyłam otwartą przestrzeń zapełnioną biurkami i oddzielającymi je szklanymi przepierzeniami.

- Super teraz mamy, co nie? powiedziała Ewka, z dumą prezentując mi przemianę biura.

Patrzyłam na wszystko z przerażeniem. Nie było mojego przytulnego gabinetu wypełnionego kwiatami stojącymi na parapecie i obrazami wiszącymi na ścianach. Wszystko w tej ogromnej hali było takie bezosobowe, jednakowe biurka, krzesła, komputery. Pracownicy siedzieli bokiem lub tyłem do siebie, każdy w swoim boksie. Niczym zahipnotyzowani wpatrywali się w ekrany monitorów w zupełnej ciszy, nikt ze sobą nie rozmawiał. Słychać było jedynie szum drukarek. Przypominało to jakąś dziwną fabrykę.

- To Olga, twoja zastępczyni przedstawiła mi młodą dziewczynę Ewa. Godnie cię zastępuje. Jesteśmy w dobrych rękach. Żadna cyferka nie ujdzie tu płazem zaśmiała się koleżanka. - Nie masz się o co martwić.

I to mnie właśnie zmartwiło najbardziej. Szybko o mnie zapomniano, okazuje się, że byłam tylko małym trybikiem, który można bez sentymentu wymienić. W podłym nastroju wróciłam do domu. Może i dobrze, że przeszłam na emeryturę, ta nowa przestrzeń, te zmiany już nie dla mnie. Czas zapomnieć o tym, co było. Już nie wróci. Nie ma powrotu.

Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Kto tak wcześnie się dobija? Spojrzałam na zegarek. Już ósma? Ze zdziwieniem spojrzałam w stronę okna. Pierwsze promienie słońca zaglądały do wnętrza. Styczniowy dzień zapowiadał się pogodny. Ponownie usłyszałam dzwonek. Podreptałam do przedpokoju, znowu te piekielne stopy bolały przy każdym kroku. Zerknęłam przez wizjer i zobaczyłam Madejową. Nie zastanawiając się długo, otworzyłam drzwi.

- Dzień dobry pani Grażynko, przepraszam, że tak z samego rana alarmuję zaczęła od przeprosin sąsiadka.

- Nie szkodzi i tak nic pilnego nie robię odpowiedziałam.

- Bo ja z taką prośbą przychodzę, tylko niech mnie pani za wariatkę nie weźmie…

Uniosłam zdziwiona brwi, bo cóż mogłam rzec.

- Czy ma pani białe bawełniane prześcieradła? Takie stare, mogą być pożółkłe albo poplamione nawet. Trudno takie teraz zdobyć, bo w sklepach tylko jakieś jersejowe albo flanelowe z gumką.

- Może się i znajdą jakieś muszę poszukać. Niech pani wejdzie, pani Basiu.

Zaczęłam gmerać w szafkach meblościanki i faktycznie znalazłam kilka prześcieradeł, których już od dawna nie używałam, nawet jedno jeszcze z metką było. Podałam je sąsiadce.

- Eee tego nowego to szkoda.

- A do czego pani potrzebuje tyle materiału?

- Nie będzie się pani śmiać, Grażynko?

Zaprzeczyłam głową, ciekawość wzięła górę.

- Na żagle powiedziała Basia.

- Żagle? zdziwiłam się.

- Bo my żaglówkę budujemy

- Kto „my”?

- No my z klubu seniora.

- Jakiego klubu?

- Seniora. Spotykamy się od dwóch lat na przystani, w starej hali. Wyremontowaliśmy ją, a teraz budujemy naszą łajbę. Planujemy popłynąć nią Wisłą do morza.

- Ale jak to?

- Normalnie zaśmiała się. Wiem, każdy z kim rozmawiam, bierze mnie za wariatkę. Mamy w naszym gronie jednego kapitana, zapalonego żeglarza, opłynął pół świata. Reszta załogi to majtki.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

- A może i pani by się do nas przyłączyła? Pani Grażynka na gwałt potrzebujemy księgowej, która by rozliczyła te wszystkie dotacje z unii, cośmy podostawali. Biuro rachunkowe z nas zdziera, a tak to… O rety, ale to by praca za darmo była, a pani by pewnie jakąś pensję chciała. Plotę trzy po trzy…

- Zgadzam się powiedziałam bez zastanowienia. Ale płynę z wami!

- Jasna sprawa, jeszcze jeden majtek się przyda. Chcesz Grażynko pójść ze mną teraz na przystań?

Nie odpowiedziałam, tylko pobiegłam do łazienki, by się wyzwolić z poplamionego dresu. Wskoczyłam w czyste ciuchy i byłam gotowa.

- Poczekaj chwilę Basiu gładko przeszłyśmy na „ty”, rezygnując z oficjalnej „pani”. Zanurkowałam do małego pokoju i wzięłam ze sobą pudełko.

- Jeszcze do czegoś się przydacie mruknęłam do biurowych rzeczy i nie wiem, czy to słońce padające przez okno, czy moje słowa spowodowały, że pojawiły się dziwne refleksy na zszywaczu i kalkulatorze. Kurz uleciał. I we mnie wstąpiła nowa energia.

Zamykając drzwi, zamknęłam przeszłość. Nie zamierzałam już do niej wracać. Otwierając bramę hali na przystani, otwierałam się na przyszłość.

***

Izabella Agaczewska autorka opowiadań jest krakowianką. Uwielbia podróżować, jeździć na rowerze i delektować się herbatą. Mama dwójki nastolatków. Wiecznie w niedoczasie... Pisze powieści obyczajowe i ksiązki dla dzieci.

"Aleja Cichych Szeptów" i "Poduszka na parapecie" to książki nietuzinkowe. "Sanatorium cudów" zachwyca nie tylko dzieci, ale i dorosłych.

Zamów książki z dedykacją i autografem

Ocena

Produkt
Jakość
Styl

Oceny użytkowników

Oceń